Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiązywał się ją wozić do Warszawy, wyprawiać zapusty świetne i na rok nowy spraszać sąsiedztwo.
Obietnice te w rozmowie przychodziły, bez żadnego nacisku, z największą łatwością.
Rotmistrz nie rachował się z niczem, głowę tracił, submitował się, akomodował i nie odmawiał nic, a nic.
Zawołano pannę Anielę do hetmanowej.
— Moje dziecko — odezwała się do niej. — Pisze mi strażnikowa, że chora i żąda twego powrotu, na który ja pozwolić nie mogę. Chora nie jest, to rzecz symulowana, idzie o to, aby ciebie pochwycić. Nie mogę ci dać ginąć i do rozpaczy przyprowadzić Tołoczkę, który cię do szaleństwa kocha.
Rozpłakana panna Aniela padła jej do nóg.
— Odpiszę, że waćpanna też chora jesteś i że doktór Müller ruszać ci się nie pozwala...
Tak się stało, pół dnia czekał posłaniec na odpowiedzi i otrzymał obie odmówne, chociaż ocukrowane i osłodzone.
Rotmistrza, gdy się to działo, nie było w Wysokiem, powrócił późno i uradował się mocno, dowiadując, że księżna tak się energicznie znalazła.
Panna Aniela wybiegła naprzeciwko niego... poruszona i przelękła. Tołoczko widząc ją we łzach, zaklął się, że chybaby mu życie odjęto, inaczej nie wyrzecze się nigdy w świecie tej, którą już uważał za przyrzeczoną i jakby poślubioną.
— Niech panna Aniela rozkazuje co mam czynić, gotówem na wszystko, a najpierwej jechać, szukać tego Bujwida i raczej mu życie wziąć, niż odstąpić bohdanki.