Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jak najgoręcej przygotowaniem do zaręczyn, które przyśpieszyć usiłował.
Tymczasem burza się gotowała.
Strażnikowa wprawdzie ulegając księżnie, dała jej córkę, chociaż domyślała się, że to była intryga Tołoczki. Nie sądziła go wcale niebezpiecznym dla córki, bo Bujwid był przystojniejszy i młodszy.
W ostatku, gdy hetmanowa się uparła wydać Anielę za rotmistrza, strażnikowa spodziewała się, że jej wyświadczy jakieś dobrodziejstwo, puści dzierżawę, zapisze summę, wyrobi coś u króla. Nie rada była temu wszystkiemu, ale czuła, że nie mogła się uwolnić od tych łask i protekcji.
Wahając się tak a ciągle Bujwida mając na myśli, w końcu swojego dawnego opiekuna, krewnego, starego marszałka Glińskiego, postanowiła wezwać i zwierzyć mu się, a pójść za jego radą.
Gliński ów, którego niekiedy kniaziem tytułowano, bo się wywodził od owego sławnego warchoła, był człowiekiem znacznym, choć niezbyt majętnym.
Umiał sobie w obywatelstwie wyrobić wziętość i słynął z rozumu.
Był to doradca, pośrednik, rozjemca, do którego z najdalszych stron ludzie jak chorzy do doktora się zjeżdżali.
Ogromnego wzrostu i tuszy, z twarzą rozlaną, wielką, brodawkami dziwnie porosłą, z brzuchem który mu chodzenie utrudniał, marszałek był nadzwyczaj czynny i szczycił się tem, że dla współobywateli życie poświęcał.
Stosunki miał rozległe bardzo, znajomości wiele, pamięć ludzi i pokrewieństw a kolligacji zadziwiają-