Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mi W. Książęca mość poradzi co mam czynić? — błagał.
Hetmanowa zlitowała się.
— Niesmaczna to rzecz — odpowiedziała — ale jak się poczęło tak kończyć potrzeba... Nie mówiłeś waćpan o synu dotąd, suponując, że o nim wszyscy wiedzą, milcz-że już.
— A jak się dowiedzą? — zapytał rotmistrz.
— Nie obrachują, co oni poczną — po namyśle odezwała się hetmanowa. — Zdaje mi się, że waćpana odprawią, bo matka go niechce.... a to pretekst doskonały.
— Mam ja to powiedzieć pannie? — radził się rotmistrz.
Parsknęła księżna.
A wy! mężczyźni! — poczęła. — Krzyczycie na nas, że my was zwodzimy, nazywacie te biedne kobiety najgorszemi przezwiskami, chytrość nam przypisujecie i zdradziectwo, a co sami robicie? Kobietę zwieść to wam fraszka. Wam wszystko wolno...
Tołoczko stał jak pod pręgierzem.
— Moje całe tłómaczenie, żem się zapóźno pokochał, a od tej miłości głowę utracił.
— Ja nie wiem czy ją miałeś kiedy — przerwała księżna. — Takeś sobie z tą całą sprawą poczynał, jakbyś naumyślnie ją chciał zawikłać.
Co tu radzić dziś, kiedy pora w której trzeba było coś na to poczynać, minęła. Nie mówiłeś w czas, milcz, a po ślubie co będzie, to musisz przyjąć jako karę za grzechy. Na sucho ci to nie ujdzie.
Nic nie zyskawszy u księżnej, ale trochę sobie ulżywszy ciężaru tem zwierzeniem się, rotmistrz zajął