Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wina! — bijąc się w piersi, zawołał rotmistrz i oczy sobie zasłonił.
— Ja powiadam — wykrzyknęła Sapieżyna — że z waćpanem, jak z dzieckiem kapryśnem nie wiedzieć co robić... Cóżeś sobie uroił?
— A! nie uroiłem ci — wtrącił rotmistrz — alem zgrzeszył.
— Cóż? grzech śmiertelny? — zapytała przedrzeźniając go księżna — to ja chyba władzy rozgrzeszenia nie mam.
Mów prędko, cóżeś popełnił?
Masz pewnie jakąś jejmość, której ci się pozbyć trudno? co? nie zgadłam?
— Żadnej nigdy nie miałem — żałośliwie stęknął rotmistrz — ale byłem żonaty i z pierwszej żony syna mam, który się od dzieciństwa chowa u babki. O tym synu mało kto wie, a jam nie wspominał.
Skrzywiła się księżna.
— W istocie — odezwała się — nie ma nic, a waćpana to, jakby na kłamcę wystrychnie.
— Nikt się mnie nie pytał — rzekł Tołoczko, cóżem miał za obowiązek głosić, że syna mam?
Potrząsnęła głową Sapieżyna.
— Ja bo waćpanu powtarzam, nie ma nic, a będzie wstyd!!
Przeszła się po pokoju.
— Ja o tem wiedzieć nie chcę — dokończyła.
Rzucił się jej do stóp Tołoczko.
— W łeb sobie palnę — zakrzyknął.
— Nie rozumiem, coby to ci pomódz mogło? — odparła Sapieżyna.