Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łoczko — wszelako zdaje mi się żem czasu nie stracił. Gdybyś pani raczyła poprzeć moję sprawę, byłbym pewny wygranej.
— Ho! ho! tak zaszedłeś daleko? — rozśmiała się Sapieżyna — boję się, ażebyś nie doznał zawodu.
Tołoczko ją w rękę pocałował.
— Służyłem, służyć będę — odezwał się — ulituj się nad sługą swoim.
— Cóż mam czynić?
— Proszę przemówić za mną do panny — począł rotmistrz.
— Mnie się zdaje — przerwała hetmanowa — że choćbyś pannę skonwinkował, matka ci nieda córki. W tem sęk.
— Na to jest sposób — wtrącił rotmistrz — tylko że bez pani hetmanowej ja niemogę nic.
— Mów-że bo raz jasno i otwarcie.
— Gdy da Bóg zgodzi się panna, prosta rzecz, zrobimy uroczyste zaręczyny. Strażnikowa się pogniewa, złaje mnie, zbeszta córkę, bo to u niej nie nowina, ale zrękowin nie złamie, bo te są tak ważne jak sam ślub.
— Że waćpana złaje i córkę, to nic — poczęła śmiać się Sapieżyna — mnie się też dostanie, obwoła mnie intrygantką.
— Nie będzie śmiała — odparł Tołoczko. — Proces, który miał rozstrzygnąć Trybunał, za mojem staraniem odłożony został dla komportacji dokumentów. Jej o ten proces tak idzie, że córkę gotowa oddać dla niego.
Będzie musiała milczeć.
— Nigdym się nie spodziewała, abyś tak podstę-