Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słychana, poczwarna, nie do uwierzenia, wstydliwa, król do rogacza chybił!!
Wytłomaczono to, tem, że nie on ale strzelba dopuściła się tego kryminału, ale niemniej była to straszliwa wróżba. Na każdym kroku zawód spotykał powracającego w laurach powiędłych pana.
Uśmiechał się, dławił w sobie to co doznawał, lecz nie oszukał nikogo.
Doświadczał tego co wszyscy ludzie, długiem oczekiwaniem czegoś spragnieni, osiągnięty cel życzeń nie odpowiadał temu, co wykarmiła wyobraźnia tęsknoty...
Boleść jakiej doznał i ukrył ją w sobie, pomimo starannego z nią tajenia się, biła wszystkim w oczy. Nosił ją wypiętnowaną na pięknej niedawno twarzy, nagle zgrzybiałej, obwisłej, w oczach zgasłych, na plecach przygarbionych, w mowie jąkającej się i wstydzie, który go zmuszał kryć się przed ludźmi.
Po jedzeniu zaraz usypiał snem ciężkim, a obudziwszy się, gdy mu podano fajkę ulubioną nie smakując i w niej, pykał milczący do wieczora, nie odpowiadając na pytania. Błazny jego zamiast pochwał i podarków, dostawali surowe wejrzenia. Król miał zamiar powróciwszy na swą ziemię, na pamiątkę szczęśliwego odzyskania jej, uwolnić kazać wszystkich, którzy siedzieli w Königsteinie.
Było ich tu wprawdzie mniej, niż za czasów Augusta ojca, ale twierdza nie stała próżną. Na pierwszą wzmiankę o tem, Brühl zaprotestował.
— N. Panie — rzekł — mało co ich tam jest, ograniczyliśmy liczbę do ostateczności, ale to co pozostało