Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Upojona swem szczęściem wyjechała panna strażnikówna, a w wyobraźni jej, rezydencja hetmana czemś się czarodziejskiem wydawała. Obiecywała sobie nowy świat, nowych ludzi, ideały. Jej przeznaczenie widocznie ją tu wiodło, ku jakiemuś tajemniczemu losowi, tam ją coś czekać musiało, młodzieniec nadzwyczajnej urody, wielkiego imienia, ogromnych posiadłości pan, padał przed nią zachwycony... i uprosiwszy u matki błogosławieństwo, prowadził do ołtarza.
Śniło się to pannie strażnikównie, ale połowa przynajmniej marzeń ziściła się w rzeczywistości. Pałac i ogrody, pokoje z wytwornością i smakiem wielkim przyozdobione uczyniły na niej wrażenie. Z dziecinną ciekawością i zachwytem przypatrywała się wszystkiemu, uśmiechała do tych wspaniałości nieoglądanych... nigdy w życiu.
Zdala i ludzie, którzy przepełniali te sale, postrojeni, obwieszeni wstęgami i gwiazdami, ludzie, których peruki wydawały woń fijołków i lilij, okryci koronkami, błyszczący od brylantów, wydali się jej istotami nadziemskiemi... a panie i panny w rogówkach, na których drapowały się mieniące barwami tęczy jedwabie, upokarzały skromne choć wytworne niby ubranie. Uczyła się patrząc na te nimfy i sylfidy... jak miała uśmiechać się i chodzić.
Z początku nawet tak ją zajmowało przypatrywanie się temu obrazowi, że zapomniała o sobie i nie tęskniła za tem, czy sama w nim jakąś odegrała rolę.
Później jednak oko jej zaczęło szukać kogoś, coby jej choć najmniejsze okazał zajęcie, współczucie.