Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

staremu. Hetman, bojąc się śmiechu, buńczuka mu przed sobą nieść nie dał.
Jeszcze z miasta nie wyjechali, gdy na gościńcu spotykają Radziwiłłowską bandę powracającą z za miasta, ze śniadania, wszyscy popodchmielani, a przodem wywija najlepiej poderżnięty pan Marcin Judycki.
Co mu się stało na widok Putkamera, pan Bóg wie? Wprost z koniem sadzi na niego, kańczukiem w ręku wywijając. Putkamerowi ani się śniło, ażeby go mógł zaczepić.
Wtem Judycki przypadłszy jak nie zacznie go po plecach tą pletnią, którą trzymał w ręku okładać. Nim Putkamer miał czas szabli dobyć, wygarbował mu plecy porządnie, konia spiął ostrogami i poleciał.
Zawierucha się ztąd wzięła okrutna, bo i hetman z karety chciał wysiadać i jego ludzie za Judyckim gonić, ale Radziwiłłowskich nie było ani znaku.
Kobiety w krzyk i płacz, oprócz hetmanowej, która, że Putkamera nie lubiła, śmiać się poczęła.
Złożyli to potem na pijaństwo Judyckiego i że z niego oszalał... choć jako żywo, potem zdrowuteńki był. Hetman z pierwszego popasu list do wojewody ze skargą i z przycinkami na te jego pijaństwo, na rozpustę jego towarzyszów napisał własnoręcznie, bardzo ostry. Wątpić jednak można, ażeby ów doszedł ksiącia wojewodę, bo on naprzód listów nie lubił, nie czytał ich. Kazał sekretarzowi je rozpieczętowywać i rezolucje komponować. Sekretarz zaś, Judyckiego przyjaciel, pewnie skargę do kieszeni schował.
Putkamer głosił wszędzie Judyckiego za warjata i na tem się skończyło.