Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miałaś jejmość świeże kresy z Warszawy? — zapytał.
— Sądzę że książe masz pewnie lepsze i pewniejsze ztamtąd wiadomości — zaburczała hetmanowa, przeczuwając do czego to zmierza.
— Ja? a zkądżeby? Jejmość sobie zaskarbiłaś względy pana generała artylerji, a przez niego i do pierwszego ministra i do króla droga najprostsza. Spojrzał ku niej, ale znalazł ją zimną i wcale nie zmięszaną.
— Z Warszawy mi piszą, że z księcia nie kontenci... — rzuciła Sapieżyna — spodziewali się że księcia kanclerza pan wojewoda zmoże, a tu się okazało, że on górą!...
Hę? — zapytał wojewoda — górą??
— A tak... przecież oni exkomunikowali W. Ks. Mość w kościele... zawołała hetmanowa, a książe ich nawet nie śmiałeś w kardynalji...
Wojewoda zmiarkował wreszcie, że z hetmanową na języki nie wyjdzie zwycięzko sapnął mocno obejrzał się i rzekł.
— Żebyś asińdzka choć szklanką wody mnie przyjęła? pić mi się chce.
Hetmanowa skinęła na kamerdynera.
— Wody dla księcia! zawołała...
— Juści z winem, albo też i samego wina, odparł wojewoda — jeżeli co jeszcze po fundacji pozostało, bo u mnie — pasz...
— A to chwała Bogu, przerwała Sapieżyna, bo mi choć raz może mąż teraz powróci bez bólu głowy od księcia.
— Hę? hę? rozśmiał się wojewoda — a asińdzce się