Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepokoili... Bo na wojnie, lada kto z kąta może strzelić.
— A gdzież to pani hetmanowa wojnę widziała? — spytał Radziwiłł — siadając nieproszony, choć gospodyni stała.
— Gdzie? wszędzie jej było pełno, nawet w kościołach! — odparła Sapieżyna.
— Myśmy o niej nie wiedzieli — zamruczał książe. — Gawiedź i ciury trochę sobie czupryn namordowali... ale im odrosną.
— Oficerowi Fleminga pono życie nie wróci — zawołała złośliwie księżna, która wiedziała, że książe o tem słuchać nie lubił.
Radziwiłł ruszył ramionami.
— Jeżeli to prawda, że tam Niemca jednego uśmiercił parobek jaki, to szkoda, że się nie dostało lepiej Flemingowi samemu.
Obejrzał się dokoła po paniach.
— Cóż? księżna tu też Trybunał fundujesz?
— A jakże! — zawołała Sapieżyna. — Wybieramy się sądzić wszystkich złych mężów.
— To chyba żaden się nie ostoi, krom ślepych — rzekł książe, a czem-że ich karać będziecie? gdzie będzie fundum i wieża?
Sapieżynie, która w duszy gniew burzyła, sprzykrzyły się już żarty książęce.
— Mamy i my swoje tajemnice, których nie wyjawiamy nikomu — odparła żywo.
Wojewoda głową poruszył, rad był jej czem dokuczyć, a nie miał nic boleśniejszego nad wspomnienie młodego Brühla, którym ją prześladował zawsze.