Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szablami wywijając. Mieli już swoich tam namówionych, którzy wcześnie kupy kamieni nagromadzili.
Stanąwszy przed kamienicą Sosnowskiego, jeden naprzód wyjechał i buzdyganem począł w bramę walić, choć wiedział, że mu jej nie otworzą.
Z wnętrza ani pary nikt nie puścił, ani dał znaku życia.
W tem z tłumu ozwało się wołanie.
— Vivat Sosnowski, marszałek Konfederacki!! vivat!!
— Vivat cztery litery! — wołali drudzy.
— Vivat pół-psa — pół-kozy — niedowiarek Boży! krzyczeli inni.
Powtarzali jednak najwięcej — Vivat cztery litery!!
Gdy stukanie do bramy nic nie wywołało, bo rozkazy były wydane, aby się nikt nie ruszał, chybaby bronić się przyszło, pierwszy hajduk z muszkietu strzelił ku oknom, a za nim co kto miał nabojów gotowych poczęli kulami do okien i drzwi ognia dawać.
Ale że im wreszcie kul i prochu żal było, albo to za zbyt wielki dla Sosnowskiego honor mieli ze strzelbami go oblegać, rzucili się do kamieni, które chłopy uliczni raźno im podawali i sami też ochotnie bombardując okiennice, okna, ściany. Tynk z nich opadał kawałkami, a okiennice się rozsypywały i wisiały z nich deski porozbijane, a szkło szyb w oknach z brzękiem sypało się na ziemię. Ale i to nawet nie mogło Sosnowskiego ludzi wyzwać do boju, bo im go starsi bronili, wiedząc, że gdyby się ruszyli, Radziwiłłowskich by gromady napłynęły i z boju tego nikt by nie wyszedł cało. Nieudało się więc Radziwiłłowskim, bo nakrzyczawszy się, nałupiwszy okien i ścian,