Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porąbało się kilku, ale na owe czasy nie raziło to jeszcze, bo duch w ogóle był niespokojny, a miotali się tak wszyscy.
Najgorszem było, że dla spraw w Trybunale, zjazd był znaczny, ludzi różnych zwaśnionych z sobą co nie miara. Ci radzi byli pozyskać sobie Radziwiłłowskich, aby z ich pomocą, dokuczyć nieprzyjaciołom.
Pojono ich i przyjmowano, podbudzając na różnych, którym przypisywano niechęć dla księcia wojewody.
Zaraz nazajutrz pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu dworzan, wojskowych, z milicji, hajduków, podpiwszy sobie związali się słowem, że na nieprzyjaciołach księcia za manifesta mścić się będą.
Dowiadywano się o kwaterach ludzi nienawistnych, obmyślano środki, aby się im dać we znaki bezkarnie. Wiadomem to było, że książe swoich, winnych czy niewinnych bronił do upadłego i nic im uczynić nie dawał. Uchowaj Boże, aby mu kto tknął człowieka, który w jego usługach zostawał, choćby służba ta była tylko pozorem.
Milicja Fleminga, Czartoryskich, Sosnowskiego pisarza litewskiego, Massalskich, po kątach się musiała kryć, aby nie narazić na zaczepki i bijatykę.
Niektóre domostwa po całych dniach stały pozamykane, mieli się ludzie na baczności, broń stała ponabijana. Czartoryscy usiłowali wszelkiemi możliwemi środkami niedopuścić gwałtów i bójek, raz, że słabsi daleko byli, powtóre iż grali tu rolę ludzi spokoju i porządku, szanujących prawa i nienawidzących warcholstwa. Ludziom ich zakazanem było w ulicach się pokazywać.
Ale nie wszyscy się tak umieli zachować jak oni.