Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrz był zasmucony, choć mu w końcu za jego informacje podziękowała.
— Idź waćpan zabawiaj pannę Anielę — szepnęła mu, chcąc się go pozbyć — bo my jeszcze mamy małą konferencję z panią wojewodziną.
Uradowany rotmistrz odszedł do strażnikównej, którą znalazł w dosyć dobrym humorze. Obdarzyła go wejrzeniem łaskawszem, wywdzięczając mu się za wyratowanie z tego towarzystwa gburów, które matkę otaczało.
U hetmanowej była w tem świecie, do które go wzdychała. Wczorajszy trzewiczek Bujwida nie mógł jej wyjść z pamięci. Rumieniła się myśląc o nim. I miała może słuszność, bo niekoniecznie rada była, że miarę nóżki jej wzięto, która choć pięknych kształtów, niekoniecznie drobnemi się odznaczała rozmiarami.
Tołoczce, chociaż był rozkochany, na sentymentalną rozmowę w tym tonie, jaki by się mógł podobać pannie Anieli zdobyć się było trudno; ograniczył się więc zabawianiem jej rozmaitemi szczegółami tyczącemi hetmanowej, jej gustów i usposobień, aby zastosowaniem się do nich mogła sobie jej względy zaskarbić.
Umiała to ocenić panna Aniela.
— Nie miej pan o mnie złej opinji — rzekła w końcu — iż od matki rodzonej uciekam i innego szukam towarzystwa. Z panią matką było by mi najlepiej i najmilej, gdyby żyła z ludźmi, jakich ja lubię.
— Bardzo bym jej wdzięcznym był — przerwał Tołoczko — gdybyś mnie nauczyć raczyła, czem się jej podobać można?