Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna widząc jego minę skrzywioną i upokorzenie, nagle, jak to się jej trafiało często, ze smutku przeszła do śmiechu.
— Nie frasuj że się — rzekła — bo ja te wiadomości przecież winnam wam — zawołała. — Przejęłam liścik do was pisany.
— Ale mnie konfuzja spotyka wielka — rzekł Tołoczko — widzę, żem się nie zdał do niczego — nie wiedziałem o tych deputatach.
— Będą niemi księciu w oczy rzucali — wtrąciła hetmanowa. — Wiem, że on sobie nic z tego nie czyni, ale ci, co z nim trzymają, radziby go widzieć czystym no i rozumnym... a on robi co może od rana do nocy, aby się pozbyć odrobiny rozumu, której go miecznik nie pozbawił.
Tołoczko miał czas się rozmyślić, a że nigdy księżnie się nie sprzeciwiał, zamilkł i teraz. Nie rozumiał jej, a urazę jakąś do księcia miał za przemijającą. Wysłuchawszy wielu przycinków dawanych Radziwiłłowi, zabrał głos i co wiedział o fundacji Trybunału, o nowym manifeście Czartoryskich, o ceremonii powtórzonej w kościele, opowiedział żartobliwie.
— Będziemy się wszyscy starali — dodał — księcia niedopuścić do wybryków żadnych i on teraz do nich ochoty niema. Co wojewoda, to nie miecznik, co się młodemu miecznikowi tolerowało, nie przystało poważnemu wojewodzie. Bieda tylko będzie z młodym dworem księcia jegomości, który za manifest pomsty szuka.
Hetmanowa pomiarkowała snać, że zaszła zadaleko, wynurzając się przed Tołoczką i zamilkła.