Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wewnątrz pełno było ludu zbrojnego z ponabijajanemi muszkietami, gotowego bronić się do ostatka, gdyby był napastowany. Rozkazy wojewody najsurowsze wydane były do wojska, aby nikt się nie ważył waśni rozpoczynać, wyzywać i obelżywemi słowami zaczepiać.
Cały więc ogromny orszak księcia wojewody, który plac pomiędzy kardynalją, kościołem Św. Jana, dzwonnicą zajmował i ledwie się mógł tu pomieścić, gdy książe ku katedrze ruszył, pociągnął w pewnym porządku za nim.
Nie potrzebujemy mówić, że to, co do dworu wojewody należało, choć on sam występował w starym mundurze, błyskało od świetnych strojów i wytwornych zbroi. Twarze też godziły się z niemi, bo na nich malowała się śmiałość i duma, jakby zdobywców i zwycięzców całego świata. Nikt już nawet w tej rannej godzinie zupełnie trzeźwym nie był, co dodawało animuszu.
Pieśni tylko i chorągwi było brak, aby to na wojenne ciągnienie wyglądało.
Pochód wolnym krokiem skierował się ku kościołowi katedralnemu, aż pod same wielkie drzwi jego, które zastali zamknięte. Stukano i dobijano się chwilę, ale książe natychmiast dał znak do odwrotu. Uchylił sam kołpaka przed kościołem i w tym samym porządku milczący orszak jechał do izby sądowej.
Wszystko co się tu odbywać miało, zawczasu było przewidziane.
Wiadomem było, że książe biskup Massalski, duchowieństwu zakaże mieć udział najmniejszy w fundowaniu Trybunału, ale tam gdzie kapłanów potrzeba