Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dzień był chłodny wiosenny, pogoda niestateczna, jak u nas zwykle w kwietniu bywa, ale wszystkim tym co dnia tego czynnemi być musieli u boku księcia wojewody, przy kanclerzu i biskupie Massalskim, gorąco dokuczało, tak biegali i niepokoili się, aby w czem nie zawinili.
Z rana już piechoty wojewódzkiej dwieście głów, bez armat zaciągnęło do Trybunału i warty swe w cichości porozstawiali. A że im zalecano się znajdować bardzo skromnie i cicho, więc bez huczków i ostentacji, bo też i bez oporu pozajmowali stanowiska.
Na zamku książe mający juryzdykcję grodzką jako wojewoda, wprowadził też swoich ludzi, nie znalazłszy ze strony przeciwnej nikogo, bo ani Fleming, ani kanclerz, swojej milicji na pewne posiekanie narażać nie chcieli.
Tymczasem biskup Krasiński, który pośrednictwo swe gorąco brał do serca i nie chciał się wyrzec nadziei, że coś może da się jeszcze ułożyć, jak dnia wczorajszego, tak i tego, od rana biegał, zaklinał, prosił o komplanację.
Książe kanclerz Czartoryski, który wszystkiem kierował, z góry już mając plan osnuty, w który wchodziło, aby do walki nie wyzywać, a księcia szkalować i dokuczać mu pismami i jątrzyć go a miłość własną jego drażniąc, do passji przyprowadzać, nie dawał się niczem skłonić do najmniejszego ustępstwa.
Poparcie Rossji, które miał sobie zaręczone, dawało mu siłę wielką. Z dumą przyjmował ks. Krasińskiego chociaż grzecznie, o królu Auguście wyrażał się z jakąś rewerencją szyderską, lecz ani króla, ani księcia wojewody znać nie chciał już prawie, gdzieindziej mając zwró-