Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! choćby już ze starym Tołoczko, byle się raz wydobyć z tego piekła.
Tołoczko więc tego wieczora ogromny uczynił postęp, nie w sercu, bo te nie zabiło dla niego, ale w rachubach panny strażnikównej. Okazało się, iż panna Aniela, która na miejscu w katedrze naocznym była świadkiem manifestacji, połowy tych rzeczy nie wiedziała, nie słyszała, o których tu już przy stole rozpowiadano.
Towarzystwo było dosyć zmięszane, znaleźli się więc i partyzanie Radziwiłłowscy i obrońcy Czartoryskich.
Zaczęto rozprawiać żywo i panna Aniela chwilę upatrzywszy mogła się wymknąć od stołu, usiadłszy w kątku dla spoczynku. Tu czatujący na nią, spragniony widzenia i rozmowy Bujwid, który się dla niej w nowiuteńki kontusz ustroił, w barwach województwa wileńskiego, natychmiast pośpieszył zabawiać.
Zniecierpliwiona tą natrętnością byłaby może uciekła od niego, gdyby wzrok matki surowy jej nie wstrzymał.
Siadł więc pan starosta pogorzelski i począł od ubolewania, iż panna strażnikówna tak się zmęczyć musiała, dotrzymując towarzystwa hetmanowej.
— Niech mi pan wierzy — odparła z cicha, obawiając się, aby jej matka nie posłyszała — że mniej się zmęczyłam przez cały ten czas, gdym z panią hetmanową była, niż tu od wnijścia mego do domu.
Bujwid nie zrozumiał. Zamyślił się, umilkł. Długiego potrzebował czasu nim mu się wyrwało:
— Niech-że mnie panna strażnikówna raczy objaśnić, jak ja to mam rozumieć?