Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

węgrzynem pan Alojzy Bujwid, na klęczkach proszący o rękę do pocałowania.
Z drugiej strony rzuciła się jej na szyję Szklarska, ściskając i ciągnąc do stołu.
— U hetmanowej cię pewnie nie nakarmili, bo tam po pańsku, porcelana saska, ale potrawy mało na niej, siadaj i jedz.
Matka też miejsce jej robiła u stołu, choć napróżno się wymawiała, iż jeść nie potrzebuje i nie chce.
Posypały się pytania. Goście byli ożywieni wszyscy bardzo, bo Bujwid uproszony o to przez strażnikową, węgrzyna jej nie żałował, a poczciwi ludziska za kołnierz sobie lać nie dawali.
Musiała panna Aniela, o której wiedziano, iż na nieszporach była w katedrze, opowiadać co się tam działo. Okazało się jednak z jej powieści, że tak ją mało sprawy krajowe obchodziły, iż osób i partji wyobrażenia nie mając, mięszała z sobą ludzi.
Śmiano się z tego, potrosze ją tłumacząc, choć Koiszewska oświadczyła, że ona w tym wieku będąc co córka, sejmik by była mogła poprowadzić.
Rada była panna Aniela skryć się i stać niewidoczną, tak ją męczyli ci ludzie, pytania, dowcipy grube i komplementa przestarzałe, a zawsze tak oklaskami przyjmowane.
Opiekująca się nią Szklarska, zalecający się jak niedźwiedź Bujwid, goście wszyscy obsypujący ją grzecznościami tak często dobitnemi, iż się rumienić musiała, większy niż kiedykolwiek wstręt i obrzydzenie w niej obudzili.
Powiedziała sobie: