Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hasło nasze jest, że dziś na nieszpory do katedry nikt z nas nie pójdzie!!
Wojniłłowicz, Rdułtowski, Rzewuski toż samo powtarzali. Sam panie kochanku niektórych ściskał i szeptał — Kto mnie kocha, od katedry wara!!
Zrana manifestu przeciwko księciu wymierzonemu tenoru nikt nie znał, przy obiedzie już kopię jego przyniesiono i sekretnie ją odczytywano, oburzając się przeciwko gwałtowności.
Ponieważ, w nim grożono Imperatorową, której pułkownik Puczków miał zdać sprawę z gwałtów popełnionych przez Radziwiłła, radzili przyjaciele ażeby książe z memorjałem wyjaśniającym sytuację od siebie także wysłał do Petersburga.
Książe od rana aż do pierwszych libacij trzymał się z takiem umiarkowaniem i krwią zimną, jakby w sercu gniewu nie miał, chociaż kipiało w nim i po kielichach już się utrzymać nie mógł. Ale zagłuszono go i dalej u stołów, nikt nie słyszał ani łajania, ani pogróżek, które się tu aż do wieczora rosnąc i potęgując na dzień następny, burzą okrutną zapowiadały.



Przy ogromnym natłoku nie pobożnych, ale zaciekawionych zapowiedzią jakiegoś niebywałego skandalu — rozpoczęły się sobotnie w kościele katedralnym nieszpory.
Stara świątynia, której wieża jakoby z czasów pogańskich i świątyni Perkuna była pozostałością, nie tylko we wnętrzu przepełnioną była zawczasu, ale plac przed nią aż do zamku gęsto zajmowały tłumy.