Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duje, ale to dopiero początek, a kto zwycięży w końcu, ten się będzie mógł pochwalić.
— Myślicie, że Radziwiłł? — zapytała hetmanowa.
— Nie jestem prorokiem — rzekł rotmistrz — póki króla Augusta i Brühla, póty książe wojewoda na Litwie wyprawiał nam sceny i nikt go nie pohamuje, ale przy małej zmianie, gdy się wszyscy nieprzyjaciele tego królika do kupy zbiorą, a protekcji królewskiej nie stanie, nie chciałbym być w jego skórze.
Oczki księżnej zaśmiały się.
— Sam sobie winien — rzekła — dziwuję się, że Panu Bogu cześć oddaje, bo zresztą nikogo w świecie szanować nie chce, a i z Panem Bogiem za pan brat.
Tołoczko potem odebrał instrukcje na dzień następny, i gdy już dla późnej pory miał się żegnać, przystąpił do hetmanowej całując ją w rękę.
— Mam obietnicę pani — rzekł.
— A! wiem już! wpadła ci pono w oko Koiszewska strażnikówna, nieprawdaż?
— W oko to nie, ale w serce — westchnął Tołoczko — czuję, że od tego moje szczęście zawisło.
Błagające zwrócił na nią wejrzenie.
— Czekajże aż wrócimy do Wysokiego.
— Aleby pani hetmanowa mogła tu, przez łaskę swą, wcale o mnie nie czyniąc żadnej wzmianki, trochę zjednać sobie panią strażnikową, a pod pozorem że u niej dom weselszy, uczęszczany, dla panienki przyjemniejszy, mogłaby do siebie wziąść na czas jakiś pannę Anielę.
— A waćpan byś ją tu wygodniej niż u matki mógł widywać! — rozśmiała się hetmanowa. Bardzo