Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

został do obiadu, przy obiedzie poprawili jeszcze i już go się teraz spodziewać takim, że pójdzie wprost do łóżka, a mówić z nim nie będzie można.
— Mościa księżno — przerwał Tołoczko — nie trzeba tych rzeczy brać tak tragicznie. Po kielichach co się robi, o tem można zapomnieć, a nawet się zaprzeć. Gdyby był trzeźwym, gorzejby było.
Hetmanowa zamilczała.
— Spodziewano się przez cały dzień, że układy jakiś owoc wydadzą — mówił dalej pan Buńczuczny — ale Czartoryscy sobie zażartowali z króla i jego posłów. Biskup Krasiński latał przez cały dzień. Wyrobił to na Radziwille, iż pierwsze warunki Czartoryskich przyjął, ale gdy się to stało, wzięli na kieł i chcieli, aby się książe sam zabił własną ręką. Więc zerwano traktowanie.
— I cóż, wojna? — podchwyciła księżna z wyrazem, w którym rozpoznać było trudno, czy była jej rada, czy przestraszona.
— Tołoczko ruszył ramionami.
— Gdzie zaś wojna! Książe ma dobrze wyćwiczonego żołnierza do czterech tysięcy, a oni pułkownika Puczkowa bez pułku i milicje dworskie po kilka dziesiątków ludzi. Biskup Massalski, który oficerów francuzów do formowania swego pułku sprowadził, na sztych go nie wystawi. Hetman Massalski wojska nie da, więc Radziwiłł górą.
Księżna ręce załamała.
— Toż dopiero w butę wzrośnie — zawołała.
— Czartoryscy gotują przeciwko niemu manifest straszny — mówił ciągle Tołoczko. — Trybunał się ufun-