Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

inaczej jak katastrofą jakąś zakończyć się nie może.
— Nie ludzie tu występują przeciwko sobie, ale siły jakieś tajemnicze, któremi fatalność włada.
— Nie zapominaj o Bogu, panie kasztelanie — odparł biskup. — Nie fatalność, ale wyroki Jego spełniają się na nas.
— Nam już nic do czynienia nie pozostało — dodał Brzostowski.
— Przepraszam was — przerwał biskup — dziś mamy sobotę. Niedziela cała nam pozostała, abyśmy probowali spełnić nasz obowiązek, choć nie mamy wiary w to, abyśmy mu podołali.
Brzostowski się skłonił i dodał.
— Admiruję.
— Bądź co bądź potrzeba na stanowisku dotrwać do ostatka. Żołnierz nie schodzi z placu choć niema już nadziei zwycięztwa.
Z obiadu Radziwiłłowskiego podchmieleni goście rozchodząc się po mieście roznieśli wprędce wiadomość, iż wszelkie usiłowania pojednania o opór i nadzwyczajne wymagania kanclerza się rozbiły. Znający Radziwiłła wiedzieli, że raz doprowadzony do ostateczności, miary w niczem znać nie będzie. Ludzie też jego z umiarkowania nie słynęli. Popłoch straszliwy poszedł po mieście. Wiele osób przelękłych pakować się i wyjeżdżać natychmiast postanowiło.
W obozie też przeciwnym u Massalskich panowało nie mniejsze rozdrażnienie i niepokój. Siły ich wcale sprostać nie mogły czterotysięcznemu wojsku nadwornemu wojewody, musieli się więc mieć na wielkiej baczno-