Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzenie, gniew i wymówki tylko za to, że do próżnego upokorzenia prowadził.
Po drodze spotkał Wojniłłowicza, wysłanego aby dostał języka.
Ten zasłyszawszy zaledwie na co się zanosiło, zakrzyknął i wyprzedzając Krasińskiego, poleciał do kardynalji.
Znękany, bezsilny, zachrypły przybył za nim w kilka minut do sali w której książe wojewoda teraz jadł znowu, ale był tu już obiad, który miał się zakończyć, bo podawano pieczyste.
Słudzy z półmiskami szli, czekając, aż je roznosić będą mogli, bo w tej chwili przybycie Wojniłłowicza, który w krótkich słowach oznajmił z czem wystąpili Czartoryscy, wywołał taką wrzawę, rozruch, roznamiętnienie we wszystkich, iż nikt o jedzeniu nie myślał.
Książe z okrutnem przekleństwem, uderzywszy pięścią o stół, poprzysiągł, iż więcej na włos jeden nie ustąpi. Przyjaciele jego odgrażali się, że na szablach przeciwników rozniosą.
Tumult, wrzawa, krzyki dochodziły do szału. Niektórzy porwali się od stołu, gromadzili w kupki, mając jeszcze serwety pod brodą, i pięści ogromne podnosili do góry. Zabierano głosy aby łajać i grozić, książe cały czerwony pił, kazał nalewać, zżymał się i wołał coś niezrozumiałego, kończąc jednem.
— Kamień na kamieniu nie zostanie!
O zgodzie, o komplanacji, o traktowaniu jakiemś mowy nawet być nie mogło. Biskup stanął zmięszany, aby być świadkiem tego wybuchu, którego uśmierzyć żadna siła nie mogła.