Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domości, która nie nadchodziła. Dziwił się temu książe kanclerz, który znał Radziwiłła i sądził, że odrazu warunki zgody przeczytawszy, zerwie traktowanie o nią.
Były one daleko sięgające i obrachowane na to, ażeby odstręczały. Musiano je wszakże wziąść na uwagę, gdy nie wracali ani ci co z niemi pojechali, ani one.
— Słabszym więc jest książe wojewoda — rzekł — aniżeliśmy go sobie wyobrażali, jeżeli nasze kondycje przyjmuje. Ale co zrobimy, jeżeli się zgodzi na nie? Nie będziemy mieli czem się przed Puczkowem pochwalić.
— Tak — odparł wojewoda — ale zapominacie, że to są nasze warunki, niekoniecznie wszystkie...
Znajdą się dodatkowe.
Księciu kanclerzowi zaczynało być markotno. Chociaż pełnomocnicy jego mieli instrukcje jeszcze i wiedzieli o co chodziło, lękał się, aby nie zrobić fałszywego kroku. Niepokój taki nim owładnął, że spojrzawszy na siostrzeńca, powziął myśl wysłania go do Krasińskiego. Nim jednak usta otworzył, karetka wioząca jednego z pełnomocników stanęła przed domem i on wszedł do pokoju.
Książe zwykle poważny bardzo i panujący nad sobą, tym razem podszedł kilka kroków i z oznaką zniecierpliwienia zawołał po francuzku:
— Ale cóżeście mogli robić tak długo? Chybaście mnie nie zrozumieli? Warunków moich juścić przyjąć nie mogą i przyjaciół swych poświęcić, pocóż było daremnie dyskutować. Posłałem je im, nie żebym