Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a bratem związek był jaknajczulszy, jaknajściślejszy. Wojewodzicowa ratowała go, gdy się zgrał w karty, on służył jej za posła do tych, z któremi potrzebowała, a nie mogła się zbliżyć. Rozkaz jej był dla starosty ważniejszym nad wszelkie inne względy.
— Na Antokol — podchwycił — zmiłuj się, wszak to za światem, a hetmanowa już dziś po tylu przebytych przygodach, nie może być tak ponętną, aby dla niej odbywać podróż. Uwolń mnie i siebie od Antokolu.
— Nie mogę, kochany starosto — odparł stolnik — winienem hetmanowi odwiedziny, które mi dziś wuj przypomniał, nie do niej jadę, ale do niego.
— Nie zastaniemy go — odparł Branicki.
— To właśnie pobudka, ażeby jechać teraz i wpisać mu się tylko, nie narażając na nudną z nim rozmowę.
Zamyślił się Branicki.
— Więc u hetmanowej nie będziemy — zapytał.
— Zapiszemy się u niej i u niego — powtórzył Poniatowski.
— Zdaje się, że nas nie zje! — rzekł śmiejąc się stolnik.
Godzina wizyty była spóźniona i dla tego już się przestała spodziewać hetmanowa upragnionego gościa, gdy powóz się przed ganek zatoczył. Hetmana nie było w domu, ale usłużny kamerdyner oświadczył głośno, iż księżna pani jest w domu i przyjmuje.
Branicki skrzywił się, pewien, że go spotka ostra od siostry wymówka, lecz nie było sposobu zapobieżenia. Weszli do salonu...
Potrzeba było widzieć uszczęśliwioną hetmanowę, która wybiegła na spotkanie stolnika, zaledwie spoj-