Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panie, co ją tego ranka odwiedzały, mogły poznać po twarzy, wejrzeniu, głosie, że coś ją do najwyższego stopnia wzburzyło, lecz tyle mieć mogła powodów niepokojenia się! Nikt nie odgadł tajemnicy.
Dla stolnika Poniatowskiego, który całą swą młodość niemal spędził z cudzoziemcami, zagranicą, we Francji, Anglji, Dreźnie i Petersburgu, kraj własny był ciekawą i nową kartą. Słyszał o nim wiele, widział go bardzo mało.
Burzliwe to fundowanie Trybunału było dla niego pierwszem praktycznem studjum obyczajów i ludzi. Z niezmierną ciekawością jechał do Wilna, a że się tu spodziewano i lękano nawet walki i krwi przelewu, pani hetmanowa Branicka łapała wszystkich z Litwy do Białegostoku przybywających, dowiadując się, czy ukochanemu siostrzeńcowi się co nie stało.
Stolnik, jakkolwiek mocno zajęty tym dramatem, zdaje się, że nie miał najmniejszej ochoty grać w nim czynnej roli. Francuz strojem, szablą nie władał i w zajścia kontuszowe wdawać się nie myślał. Ale z młodzieńczą ciekawością patrzał na ten świat znany sobie tylko z opisów i tego co się czasem pokazywało w Wołczynie.
Nie dziw też, iż w dniu, w którym wszyscy podglądali i nasłuchiwali co się dzieje i transpiruje od księdza biskupa Krasińskiego, on ze starostą halickim objeżdżał piękne panie i domy, w których młodych spodziewali się twarzyczek.
Po drodze stolnik napomknął o Antokolu, ale starosta miał od siostry instrukcje: „Gdzie zechcesz, tylko nie wieź go do hetmanowej. Ta niepoczciwa zalotnica poprzysięgła mi go odebrać.“ Pomiędzy siostrą