Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stkim — mówił Sapiecha. — Czartoryscy sił do postawienia przeciwko wojewodzie nie mają, primo, zresztą sami nie chcą na żadną zgodę i pojednanie przystać, rezerwując sobie przyszłość.
— Krasiński ma nadzieję ich pojednać.
— Nie zna ani Radziwiłła ani Czartoryskich.
— Sądzisz więc?
— Trybunał stanie — zaśmiał się hetman — i warta będzie potrzebna. Poślą do Massalskiego, który naturalnie odmówi. Przyjdzie kolej na mnie. Dlaczego bym ja miał nie dać warty honorowej, nie wiem.
— Rzecz bardzo prosta — żywo poczęła wojewodzina — nie dasz dla tego, że hetman wielki jej nie dał... Wprost jego przykładem się zasłonisz. Honor ten nie należy ci, nie chcesz go uzurpować, ani sobie przywilejów nienależnych przywłaszczać.
— Hm — rzekł zadumany Sapieha — słaby to argument.
— Owszem, najmocniejszy.
— A co gorzej — dodał Sapieha — że wnosząc z tego potem, możnaby sądzić, iż hetman polny podległy jest hetmanowi wielkiemu i od niego zależy. Spostpoponują moję buławę.
— To w istocie na konsyderację zasługuje — odpowiedziała hetmanowa — a bądź co bądź, ja nie jestem za tem, ażebyś mu dawał wartę i okazał się też sługą Radziwiłłów. Buława na tem nie zyszcze, a ty stracisz. Winieneś okazać się niezależnym od nich. Radziwiłł ma więcej pieniędzy, ale Sapieha taki dobry jak on.
— To nie ulega wątpliwości — potwierdził książe prostując się i dumniejąc.