Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewodzina też upewnić się pragnęła, że mąż jej nie da się skłonić do wyraźnego poparcia wojewody.
Gdy hetman wszedł do pokoju żony, która jeszcze okryta pudermantlem odpoczywała, zastał ją chmurną i smutną. Pocałował ją w czoło, w rękę i usiadł przy niej zapytując o zdrowie.
— Niepodobna być zdrową — odparła hetmanowa. — Lubię życie, ruch, wesołość, nie cierpię nudów i milczenia, mam ich dosyć w Wysokiem, ale tu znowu wrzawa, prawdziwe piekło. Po ulicach strzelają, biją się, ścigają i coraz o jakiejś nowej dowiadujemy się awanturze.
Hetman odparł.
— A potrzebaż ci było, duszko moja, do Wilna się wybierać! Mówiłem i przestrzegałem, że tu spoczynku ci nie dadzą.
— Obawiałam się cię samego puścić — dodała piękna pani, patrząc we zwierciadło. — Masz nadto dobre serce, ludzie z tobą robią co chcą, a ty potem za cudze błędy pokutować musisz.
Sapieha słuchał znajomych już sobie zdawna wyrzutów tych.
— Nie jestem tak dobroduszny i powolny jak sądzisz — odparł hetman — a tu właśnie casus taki, że potrzeba energji. Radziwiłł wiele wymaga, a nie wszystko po jego woli pójść może.
— O cóż to chodzi? — spytała księżna.
— O bardzo wiele rzeczy — mówił hetman. — Wiesz jak blizkie nas łączy pokrewieństwo, chce tedy, abym ja z nim szedł, gdziekolwiek on pójść zamarzy.
— Spodziewam się, iż sam widzisz jakiem to jest niepodobieństwem — przerwała hetmanowa. — Książe