Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to z czem przychodził. Czasu nie miał do stracenia. Zbliżył się więc do książęcego stołu gęsto obsadzonego towarzystwem, które w kielichy potrącało i wypróżniało je ochoczo.
Szło o to aby napatrzeć kogoś, z kimby rozmówić się było można.
Rozmyślał jeszcze gdy uczuł, że go ktoś pochwycił za rękę. Był to młody Rzewuski, na którego twarzy wesołej ale nie okazującej skutków upojenia, malowało się szyderstwo i lekceważenie tego towarzystwa, w które był wmięszany.
— A! Księże biskupie — zawołał — przybywacie zapóźno, myśmy wszyscy już pod hełmem, a do nas się teraz dostroić trudno.
— Ale ja przychodzę w ważnej sprawie — przerwał biskup — chciałbym ją tylko zdać komu, pomóżcie mi proszę.
— Wiem! wiem! odparł Rzewuski, ale nie widzę kogobym mógł nastręczyć, wszyscy, nawet Narbutt. Podniósł się na palcach, szukając oczyma. Krasiński stał niemal zrozpaczony. W tem książe wojewoda, który mały kieliszek trzymał w rękach naprzeciw światła i lubował się bursztynową barwą zawartego w nim wina, trafem rozeznał naprzeciw siebie stojącego biskupa i żywo się poruszył. Na każde poruszenie jego baczni przyboczni, powstali z krzeseł, pytając niespokojnie co rozkazuje.
— Nic, dajcie mi pokój, muszę iść.
Rozstępowano się szeroko, a Radziwiłł raźniej i pośpieszniej niż się po długiem zasiedzeniu można było spodziewać, przysunął się do biskupa, który szedł na jego spotkanie.