Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł biskup — tem bym życzył rozpocząć wcześniej. Zaczęto roztrząsać możliwość godziny dziesiątej. Dla księcia, była ona zawczesną. Zgodzono się na jedenastą.
— Tymczasem ja moje warunki pacyfikacji czarno na białem spisać każę — wtrącił kanclerz — aby potem nie obgadywano mnie, żem niemożliwych rzeczy pragnął.
Straciwszy tu czas na słuchaniu uskarżań się, wyrzutów, szyderstw ze stronnictw króla, przycinków do Brühla, i t. p. Biskup zmęczony siadł do karety.
Kasztelan Brzostowski stał we drzwiach książęcych.
— Ja nie widzę potrzeby towarzyszenia ks. biskupowi — odezwał się — zrobiliśmy co się dało zrobić, idzie o to abyś W. Pasterska Mość raczył o tem zawiadomić wojewodę. Ja zbytecznym byłbym jako pośrednik, a jako świadek nie jestem potrzebny.
Nie nalegał Krasiński, znużony, zasunął się wgłąb powozu i konie ruszyły.
Wieczór już był późny bardzo, ale miasto nie myślało o spoczynku. Nie było w niem prawie okna ciemnego, konni, powozy, piesi, przesuwali się po pod domami. W niektórych kamienicach na dole szynki, w których głębi widać było ścisk tłuszczy i słychać krzyki, brzmiały muzyką dziką.
Przez okna tu i owdzie nie pozamykane okiennicami, na jasnem tle szyb ciemne wiły się cienie jakieś, postaci dziwacznych.
Biskup roztargnionym wzrokiem spoglądał na ten obraz mieniący się coraz, podobny do snu gorączkowego. Niecierpliwy był już stanąć w kardynalji i dzień ten utrapiony zakończyć wezwaniem do upragnionych traktatów.