Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Le quart d’heure de grace, minął, i un quart d’heure de disgrace. Cóż dalej będzie?
— Juści de bonne ou mauvaise grace, w końcu przybędą — rzekł kasztelan.
— I ja tak sądzę — dodał biskup.
Zahuczało coś w ulicy, spojrzeli oba. Ogromny furgon Radziwiłłowski czterema bachmatami zaprzężony, wyładowany wysoko, wciągał właśnie do kardynalji.
Z za parawanu słychać było głos gruby, śmiechem przerywany, księcia wojewody.
Biskup Krasiński, który w miejscu ustać nie mógł, pośpieszył do księcia wojewody. Badał go oczyma, na twarzy rumianej księcia nie było najmniejszej oznaki oburzenia lub niecierpliwości.
— Taki dzień do polowania stracić między czterema ścianami na stołku, w izbie, to grzech! zamruczał książę. W. panie książe biskupie nie umiesz tego ocenić, bo jesteś myślącym a nie myśliwym ale ja...
Drzwi się otworzyły w pokoju pierwszym. Krasiński pośpieszył zobaczyć kto nadchodzi. Dworzanie księcia wnosili butelki i kielichy, i ustawiali je na wielkim stole. Zresztą nie było nikogo. Z ulicy dochodził ten sam rumor złożony z przeróżnych głosów i szmerów, skrzypienie kół, klaskanie z batów, rżenie koni, szczekanie psów, otwieranie drzwi niesmarowanych, tarcia o bruk nierówny kół ciężkich. Zdala dochodził cienki głosik jakiegoś dzwonka, który kwilił jak ptaszek w szumiącym lesie.
W progu ukazał się hajduk ogromny, który głową niemal sięgał uszaka górnego. Na nim była znana barwa Czartoryskich. Obejrzał się powoli po sali