Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prepotencji księcia wojewody wystąpić. Pułki Radziwiłłowskie dobrze okryte, na męztwie im nie zbywa. Skończy się więc prawdopodobnie na manifeście kanclerza, a i tego żadne akta nie przyjmą.
Królowi się twarz śmiała.
— A biskup Krasiński? — spytał.
— Bardzo czynny — mówił Plater — sam byłem świadkiem nieustannej jego pracy — szyderstwo przebijało się w głosie — niewyprzęgają ani na chwilę koni biskupa, który stuka i dobija się to do kardynalji, to do pałacu biskupiego z kolei. On i Brzostowski spodziewali się, gdym wyjeżdżał, doprowadzić do tego, aby arbitrowie byli do układów wyznaczeni.
— Czasu to wiele zabierze, a wątpię, ażeby do czego doprowadziło — odezwał się Brühl. — Czartoryscy dopóki jakąkolwiek siłę mają, nie ugną się, Radziwiłł nie ustąpi.
Szczęście, że książe wojewoda, mocniejszy jest.
Było już tak ciemno, że król spojrzawszy na plac, na którym ledwie się jeszcze leżąca widzieć dawała przynęta, z westchnieniem i żalem widocznym, oddał pachołkowi strzelbę, którą trzymał w ręku i poprzedzany przez służbę, która się ze światłem zjawiła, ciągnąc za sobą ministra i starostę, udał się z nimi do swych pokojów.
Kilka osób czekało tu na niego. — Król, pomimo tęsknicy jaką miał do Drezna, choć niespokojny o losy trybunału i ciągłemi skargami na Czartoryskich niecierpliwiony, był dosyć wesoły i Brühla ciągle przywołując do siebie na szepty jakieś tajemnicze, słuchał co mu powiadano uprzejmie przyjmując pochlebstwa i umyślnie dla niego przyprawiane wiadomostki.