Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Król z uśmiechniętem łagodnie obliczem, obrócił się do pokornie kłaniającego mu się starosty.
— Mów, proszę — odezwał się cicho.
Poznać było łatwo z postawy ruchów i wyrazu twarzy Augusta III, o ile wieczorny mrok czytać na niej dozwalał, że króla żywo obchodziła relacja o trybunale, który miał z ust Platera posłyszeć, lecz, nadto był namiętnym myśliwym, aby zupełnie o swem dziwacznem polowaniu, nawet dla trybunału, zapomnieć. Można powiedzieć, że z wielkim uszczerbkiem powagi królewskiej połowa Augusta słuchała Platera, a druga niespokojne rzucała wejrzenia ku placowi, na zdechłego konia, i cienie psów, które się powoli, ostrożnie ku niemu zbliżały.
Jednem uchem chwytał opowiadanie, drugiem krakania wron i biegania psów po pustym placu. I nie można było rozpoznać, co go w istocie obchodziło więcej, czy psy, na które czekał czy trybunał, o którego losie chciał się dowiedzieć.
— N. Panie — mówił Plater z uniżonością — wszystko zapowiada, że mimo pułkownika Puczkowa, którego sobie Czartoryscy uprosili u imperatorowej, mimo zagrożenia interwencją rossyjską, Radziwiłł na swojem postawi. Ludzi ma dosyć, zajął pozycję mocną, a zastraszyć się nie da. Posiłkuje go z energją wielką książe biskup Massalski.
Słów tych domawiał Plater, gdy król, który dotąd go słuchał cierpliwie, ale psów z oka nie spuszczając, podbiegł na palcach, mimo ociężałości swej do galeryjki okrytej kobiercem, która ganek otaczała, wymierzył szybko i strzelił.
Kłąb dymu na chwilę nie dał widzieć trafności