Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W gabinecie ministra Brühla, pod wieczór, leżała na stole olbrzymia koperta, sznurkami i pieczęciami umocowana, które dopiero co porozrywano.
Wydobyte z nich różnych kształtów listy i papiery, w nieładzie zalegały biurko, a minister białą ręką przebierając w nich, szukać się zdawał czegoś o co mu szło najpilniej.
Skrzywione pogardliwie usta, wzrok zmęczony i wystygły, postawa cała człowieka znudzonego, świadczyły, że odebranym depeszom nie wiele ufał i nie bardzo do nich chciał śpieszyć.
Niekiedy wzrok podnosił ku drzwiom, jakby kogoś oczekiwał. W chwili, gdy zniecierpliwienie dochodziło do najwyższego stopnia, drzwi się powoli uchyliły i młody, bardzo przystojny, wielce arystokratycznej powierzchowności panicz, wsunął się do pokoju.
Strój jego prędzej do saskiego dworu króla, niż do polskiego dozwalał wpisać. Ubrany był francuzką modą, a nawet wielce wytworne suknie Brühla, nie gasiły elegancyi młodego pana, który z pełną uszanowania poufałością przybliżył się do stolika.
— Kochany starosto — odezwał się minister, wskazując na biuro — proszę cię przybywasz od Wilna, miałeś zręczność nasłuchać się wszystkiego, co tam warczy i huczy przeciwko nam, uwolni mnie od czytania plotek, a powiedz prawdę. Jak stoją Czartoryscy.
— Podparci na pułkowniku Puczkowie, który im ma przybyć na pomoc.
— Sam jeden?
— Ale nie, z pułkiem — rzekł przybyły — chociaż