Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale kto? co?
Naglony mocno Derkacz, który już za czapkę brał, cicho tylko się tłómaczył, że od dworu księcia z Mitawy, zawiało tą wiadomością, ale bójka być mogła. Więcej z niego nie dobył Tołoczko.
— U nas się spodziewają — dodał po chwili — że hetman polny ludzi da, aby zwichrzeniu zapobiedz.
Wątpię bardzo — rzekł rotmistrz — bo tu dziś ślepa babka i nie wiedzieć komu pomagać. Czartoryscy królowi są przeciwni i na niego godzą, bo im już za długo panuje. Radziwiłł tylko o sobie i swojej krwi pamięta. Ani z jednym ani z drugim trzymać na zabój — nie można. Król wysłał od siebie rozjemców, a ci ich pewnie pogodzą.
— Co daj Boże, amen — skłaniając głowę dodał Derkacz — bo człowiek od rozumu odchodzi, patrząc na to co się dzieje.
To mówiąc łowczy, któremu badanie nie w smak było, pożegnał dawnego pana i zniknął.
Tak na samym wstępie Tołoczko, jakby Opatrzność się nim opiekowała, dostawszy języka, nie miał już pokoju, dopóki nie wyjechał na miasto, aby się więcej dowiedzieć, nimby pani hetmanowa nadjechała.
Ale to o czem się od Derkacza dowiedział, co potem wieczorem od Brzostowskiego kasztelana, którego znał, udało mu się wyciągnąć i o czem powszechnie rozpowiadano wzajem się strasząc Trybunałem, tak się z sobą kłóciło i pogodzić nie dawało, że wszystko jedną baśnią mu się zdało.