Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 029.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tak się jakoś dobrze akomodować umiał panu Piotrowi Zawadzkiemu, póki on żył, księciu hetmanowi, dopóki go stało, że się do Rotmistrzowstwa dobił... Potem już rósł o własnych siłach. Mężczyzna był urodziwy, jak na Janczara przystało, zbudowany krzepko, silny, a gdy swój strój janczarski włożył i wymuskał się, oczy wszystkich kobiet za nim biegały. Pięknym tak bardzo nie był, ale miał coś w twarzy i postawie pociągającego, a z ludźmi się umiał obchodzić, iż się zbytnio nie uniżając przed nimi, zyskiwał ich sobie. Wszyscy mu tę sprawiedliwość oddawali, że w towarzystwie wesołem nie było człowieka nad niego.
Do zwady nigdy nie dawał okazyi, owszem nie jednę załagodził i do kiereszowania się nie dopuścił, ale mu na męztwie nie zbywało. Przytem i głowę miał tęgą co się zowie, bo prawnikiem nie będąc, w interesie bodaj najzawilszym zawsze sobie radę dał, niepotrzebując jej szukać u drugich.
Pięknej prezencyi swej winien był zapewne, iż hożą i majętną, bo prócz posagu, wiosek parę dobrych miała po rodzicach, pannę Kołłątajównę Chorążankę Wołkowyską zaślubił. Żyli z sobą szczęśliwie, ale krótko, bo żona mu na przeżycie się z nim opisawszy, wprędce zapisy zostawiwszy zmarła. Został tedy posesionatus już wołkowyskim, a tu jak się prędko umiał wcielić w obywatelstwo i stać ulubieńcem szlachty... dziwnemby się zdało, gdyby nie osobliwe przymioty, jakiemi go Bóg obdarzył.
Rósł w oczach. Wczoraj niemal jeszcze nie znany, nie popierany, sam jak palec, ani się obejrzeli