Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostajesz?
— Tak jest.
Prezes bladł, strzelał oczyma, stukał laską i wił się z gniewu, który nim miotał.
— Ja niemam prawa ztąd cię wyrzucić?
— Zdaje mi się że nie.
— Jeden z nas przecie ustąpić z tąd musi. —
— Na to pozwalam, ale nie ja. — Prędzej nie odjadę, aż zechcę.
— Mości panie, pan nadużywasz mojej cierpliwości.
— Panie prezesie, zapominasz pan, co winieneś temu domowi, co winieneś sam sobie.
— Waćpan mi dajesz nauki? —
— Nie — ostrzegam go.
— Mówię raz jeszcze, niechcę żebyś pan tu bywał.
Jeśli pani starościna mi to powtórzy —
Prezes wściekł się zupełnie i kulejąc poszedł szybko w ogród. Jan nie bez śladów wzruszenia na twarzy, powrócił na balkon.