Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 281.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich ująć sobie, przebiegła niewiasta. Służyli jej na dworze wszyscy, zakrywali.
Biskup słuchał nie przerywając, tak najmniejszego nie okazując poruszenia, jak gdyby do wyrazów zagniewanego pana nie przywiązywał żadnej wagi.
Dawszy nieco ochłonąć Jagielle, biskup począł zwolna.
— Nikt lepiej nie zna Witolda nademnie. Pan jest wielkich przymiotów, ale gwałtowny i samowolny. Solą w oku była mu ta królowa, która nie chciała być jego służebnicą. Pomnijcie, miłościwy panie, iż nie pierwszy on wam gwałt zadaje. Od innych myśmy cię starali się ochronić, od tego jest też obowiązkiem naszym bronić cię. Są niepowetowane już szkody, lecz czas choć ostatecznej sromocie zapobiedz.
Król mruczał niewyraźnie, ale nie odpowiadał biskupowi i w oczy mu nie śmiał spojrzeć, burzył się jeszcze w sobie i nagle powstał.
— Nie mówię już nic, gdy mi w sprawach państwa swoją wolę narzucacie, wy i inni — odezwał się — ale to domowe są moje rzeczy, w tych ja panem; słuchać nie będę nikogo... Uczynię co zechcę.
— Ja jako kapłan i stróż sumienia odzywam się do was — rzekł Zbyszek. — Sami będziecie żałować porywczości waszej i uległości Witoldowi. Królowa jest niewinną, lecz gdyby nawet istotnie