Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 273.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

urzędnicy dworu stać będą przy królowej, poświadczą za nią.
Przez krótką chwilę Jagiełło dumał, ale gniew wziął górę.
— Nie mówcie nic przeciw Witoldowi — zawołał — orle on oko ma, wzrok jego lepiej widzi niż moje stare źrenice, bystrzejszy on odemnie i od was.
— Co znaczy świadectwo nieprzyjaciela! — rzekł marszałek.
Król począł się burzyć i rzucać.
— Nie wmawiajcie mi co mam czynić... próżno! Nie chcę jej znać, żyć z nią nie chcę... kto mi ją dał, nazad niech bierze sobie, siostrzenicą jego jest...
Marszałek spojrzał tak śmiało i z takim wyrzutem na króla, że gniew jego uśmierzył się przed potęgą tego pogodnego wzroku.
Zamilkł i stał patrząc długo w ziemię.
— Niech się to raz skończy — zawołał. — Pojadę do Medyki... niech powie co ma na swą obronę, ale nie będę jej wierzył, bo nie mogę.
Uderzył się w pierś.
— Zdrada jej życie mi skróci... W grób mnie zapędzi ta kobieta... Co rychlej chcę się zbyć tego ciężaru. Nie... nie do Krakowa... odeślę ją na Litwę Witoldowi, abym więcej nie widział i nie spotykał.
Marszałek wolał nie jątrzyć go oporem dłuż-