Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 271.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, uspokajając je, chcąc się w oczach własnych uczynić niewinnym, wmawiał sobie, iż Sonka była winną, że jeszcze za łagodnym się okazał.
Wyobraźnia powiększała mu winę, czyniła ją dowiedzioną, nieulegającą wątpliwości.
Gdy marszałek w lasach o mil kilka od Medyki dopędził nareszcie Jagiełłę na noclegu pod namiotem, wśród dzikiego ostępu, z niewielką liczbą łowczych, przeraził się jego zmienioną, zdziczałą niemal twarzą, do której dobrodusznego uśmiechu był nawykłym.
Król przyjął go zimno, trwożnie, przewidując niemiłą rozprawę o królowej, której samo imię teraz, wprawiało go w gniewy szalone. Zbigniew chciał uniknąć wszelkiego tłumaczenia przy świadkach. Zbyszek, biskup krakowski, nauczył ich wszystkich śmiało postępować z Jagiełłą i prawdy mu nie ukrywać. Król niejeden raz bywał tak na biskupa zagniewanym, że go na oczy sobie dopuszczać nie pozwalał, a nawet odgrażał się śmiercią karać, później jednak przychodziło ostygnięcie, rozwaga, skrucha, a bardzo często Jagiełło sam przepraszał i przebaczenia się domagał.
Tak samo i Zbigniew z Brzezia przygotowanym był króla do opamiętania się skłonić i choćby na gniew narazić, stanąć w obronie królowej.
Z twarzy jego mógł wyczytać Jagiełło, że mu