Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 268.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scy staniemy w waszej obronie. Ochmistrz wasz Malski, poważniejsi ludzie, żony nasze...
Król jest łatwowierny... Wielki książe mściwy...
Słysząc to, nieco śmielej podniosła głowę zbolałą królowa...
— Zabrali mi dwie najulubieńsze sługi... Komornicy wszyscy...
— Książe Witold domagał się gwałtownie tych dwu dziewek — rzekł marszałek — komorników nie daliśmy, uwięzieni są, ale i ci się oczyścić mogą.
Stojąc rzucała głową rozpaczliwie królowa.
— Na matkę swych dzieci, na żonę, rzucić taką potwarz dozwolić, uwierzyć słowu mściwemu...
Cóż się ze mną stanie... Macież wy rozkaz mnie uwięzić? dokąd zaprowadzicie?
— Ja nie mam żadnego rozkazu — rzekł marszałek — wolą jest króla tylko, abyś miłość wasza, nie czekając na niego na Rusi, udała się z powrotem do Krakowa.
Królowa, już nieco ochłonąwszy, zadumała się.
— Ratujcie wy mnie — rzekła — pomóżcie mi. Ja nie wiem o co mnie obwiniono, ale się domyślam łatwo. Niechże z ust męża wiem, jakie ma dowody winy, niech mnie skazanej bez sądu, da się wytłumaczyć przed sobą. On jeden