Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 262.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaszko z Koniecpola jeszcze myślał czy uchodzić czy zostać, gdy oba Szczekocińscy już konie swe wyprowadziwszy, tą samą drogą co Hincza, na tyły znikli.
Naostatek oprzytomniał i ostatni z nich, westchnął. Co miał robić? poszedł po swoją szkapę smutny i nie spiesząc do zbytku, zakrzątnął się około siodła.
W tejże chwili usłyszał w rynku tentent koni i krzyki głośne, dopytywania o gospodę królowej.
Po mowie rusińskiej domyśliwszy się ludzi Witoldowych, Jaszko konia już wprost za grzywę pochwyciwszy, co prędzej z nieokiełznanym, wybiegł precz...
W gospodzie panowała jeszcze wesołość, i dziewczęta królowej, posłyszawszy wrzawę na targowicy, powychylały się z okien, śmiejąc się a nie domniemywając wcale, aby im jakie niebezpieczeństwo grozić mogło, gdy już ludzie litewscy do koła poczęli otaczać dom cały.
Reszta komorników i służby królowej wybiegła patrzeć co się tam takiego stało, a tuż straż Witoldowa, kogo tylko zoczyła natychmiast chwytać zaczęła. Wszyscy prawie byli bezbronni, nikomu na myśl nie przyszło, żeby się napaści jakiej trzeba opierać było.
Królowę, która tylko co siadła aby spocząć, obudził krzyk... Postrzegła, że cały jej męzki