Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 259.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hincza oprzytomniawszy skoczył zaułkiem do gospody, z której, jak na przekorę śmiechy kobiet i głośne żarty komorników dochodziły go. Serce mu się ścisnęło jakby pęknąć miało... Jak tu było rzucić pośród to wesele, takim piorunem?
Stanął w rogu gospody, odpadła go odwaga, w głowie się splątało. Kormaniec, który biegł za nim, mruczał głosem drżącym.
— Bierz konia i uchodź.
Z za ściany słyszał wesoły głos królowej, która gromiła swawolę dziewcząt i Wawrzyna, który się ze śmiechu dusił, a z szerokich sieni dolatywały żarty czeladzi i śpiewki dziewcząt służebnych, z któremi się gzili.
Niepewien siebie, na pół nieprzytomny, Hincza skoczył naprzód do konia i stajennemu krzyknął.
— Nie zdejmuj siodła, ja jadę zaraz!
Potem wpadł blady do pierwszej izby, w której nie było nikogo, oprócz Janka z Koniecpola i dwu Szczekocińskich. Ci spojrzawszy na niego, z twarzy mu przeczytali nieszczęście jakieś, wchodząc jak pijany, potknął się w progu.
Wesołym towarzyszom, którzy w Hinczy jakby wodza swego widzieli, śmiech zamarł na ustach. Domyślali się, że porywczy zawsze, musiał się zadrzeć o coś w wójtem albo sołtysem