Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 258.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystkich nas obwiniał książę? — zapytał Hincza.
— Słyszałem wasze imię pierwsze... Jaszka z Koniecpola i Piotrasza z Dobkiem... Mówił i o innych, ale na was i na nich najwięcej nastawał... że panny po nocach drzwi pilnowały.
— To ten łotr Strasz zemścił się na nas, zdrajca niepoczciwy! — krzyknął Hincza. — Na nas, niechby się mścił, pies ten wściekły, ale królowej nie darował.
Kormaniec zamruczał.
— Królowę Witold chce zabrać na Litwę.
Obie ręce ścisnęły się Hinczy, porwał się potem za włosy, rozpaczał kręcąc w koło jak obłąkany, a Rusin za rękawy go chwytał i jedno prawił.
— Uchodź!! Ono Litwinów nie widać.
— Sam jeden nie mogę — krzyknął wyrywając mu się Hincza — albo zginę z drugimi, lub choć tych, na których srożej się odgrażają, ocalę.
Posunął się już parę kroków, a potem jakby coś sobie przypomniał, zwrócił się, Kormańca pochwycił za szyję i całując, zawołał.
— Bóg ci to zapłaci!!
— Uciekajże — powtórzył Rusin — bo ja przepadnę i wy się nie uratujecie... Gdy zatętni na gościńcu, pora nie będzie... Ino ich nie widać, Litwinów.