Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 251.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z Krakowa do Medyki, gdzie się Sonka z mężem spotkać spodziewała, wiosennemi dniami, powolna podróż była jakby dla zabawy przejażdżką. Stanowniczowie jechali przodem gotując noclegi, szły wozy kuchenne i czeladź za niemi, a gdziekolwiek przybywała pani, witali ją wójtowie, sołtysi, starostowie i zawczasu wszystko tak było przygotowanem, aby jej i dworowi na niczem nie zbywało.
Lud cisnął się, aby widzieć piękną młodą królowę, która naprzemiany konno i na wozie z wolna dążyła do celu podróży...
Przybywając na nocleg już wszędzie znajdowała izby smółką powykadzane, wysłane matami i kobiercami, świeże siano na posłanie i ogień na kuchni, przy którym gotowały się ryby, piekły dostarczane ochotnie zwierzyna i ptactwo...
W niejednem miasteczku wychodziła starszyzna z gędźbą, z piszczałkami, z gęślami i lirami, pieśnią witając królowę, a w kościołach uderzano w dzwony.
Sonka wstępowała do kaplic, po drodze modliła się ze swym dworem.
Nie było smutnej twarzy koło niej, ani w żadnem sercu przeczucia burzy... Owszem wyrwawszy się z murów i zamknięcia dwór, jakby odżył, cały był w śmiechu i swawoli.
Zrywano po drodze kwitnących czeremech gałęzie i osłaniano niemi wozy. Dziewczęta plotły