Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 235.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ochmistrzem jest Nałęcz stary...
— Takim jak ty mężem, a on i ty obaście ślepi. Nie winien on, ale szlachta bezwąsa, co za nią ogony nosiła i na usługach jej była... Pierwszy z nich, najulubieńszy... Hincza z Rogowa...
Usłyszawszy to imię, król się tak rzucił na koniu, że ten przelękły poskoczył z nim w bok i ledwie go mógł powstrzymać.
— Hincza! ten! któregom ja głaskał i pieścił. Zdrajca! on!
— A któż nas zdradza, jeśli nie ci, których my łaskami obsypujemy? — odparł Witold.
— Hincza! — jeszcze raz powtórzył król zadumany.
— Ale i inni tam albo wspólnicy lub pomocnicy tacy dobrzy jak on — dodał książe. — Jaszko z Koniecpola, Szczekocińskich dwu, Wawrzyn Zaręba...
Z zakąszonemi usty i oczyma iskrzącemi, słuchał, po cichu sobie powtarzając te imiona król.
— Naprzód dwie jej pomocnice, co przy niej dniem i nocą na straży bywały i drzwi pilnowały, wziąć trzeba i wysłać do mnie — mówił Witold — dwie Szczukowskie, Kaśkę i Elżę, ja z nich wszystkiej prawdy dobędę...
Sonkę znam! Z tej ani grozą, ani łaską,