Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 228.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeden znał jej tajemnice. Noc była cudna... cisza wielka, a na jej tle jak misterny haft złoty dzierzgała pieśń słowicza...
Królby był chciał całą tak nockę przesiedzieć do rana, przedumać... Czuł się prawie szczęśliwym.
Wtem cień ujrzał ruchomy przed sobą, który mu niespodziane jakieś przyjście natręta zwiastował, choć zatopiony w dumuniu, nadchodzącego nie słyszał. Domyślał się król któregoś z domowników, troskliwych o to, aby go zapędzić do pościeli i podniósł głowę nierad...
Przed nim stał Witold...
Z okrzykiem zerwał się król z kłody, na której siedział i rzucił się go ściskać, uradowany.
Wielki książe witał go, ale chłodno, ale smutnie, z powagą i bez radości.
Po za niemi z za drzew, widać było jasne okna pootwierane w zameczku i Jagiełło ująwszy brata pod rękę, chciał prowadzić zaraz do komnat przygotowanych.
Witold z początku się zawahał, jakby z nim chciał sam na sam pozostać, podumał trochę, pożałował może wesołego starca, którego szczęście przybywał zburzyć nielitościwą i okrutną dłoną, wstrzymał się i szedł z nim posłuszny.
Trudno mu było zawsze pohamować i ukryć co miał w duszy i teraz też, gdy gotów był wy-