Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jął opisywać potem, jak to się poczęło coraz jawniejszem stawać, przez uzuchwalenie młodzieży, choć dawno wprzódy potajemnie się zaczęło, ale teraz — powiadał — nie lękano się już niczego. Król stary był ślepy, milczał, pozwalał się królowej prowadzić i czynił co chciała, zdzieciniawszy.
— Cóż na to duchowieństwo? — zapytał Witold.
— Duchownym panom umie się królowa ułożyć i okazać jak chce — mówił Strasz. — Do kościoła chodzi, klęczy i modli się, a swoje robi. Na dworze sobie podarkami i łaskami ludzi ujmuje, więc milczą. Boją się jej wszyscy, bo dosyć, by Jagielle szepnęła słowo, a człowiek zgubiony...
Począł potem Strasz fałszywie opowiadać, jak on sam cierpiał, katowany był niesprawiedliwie za to, że bronił nieszczęśliwej królewnej sieroty, która na zamku z głodu prawie marła, siedziała zamknięta i nigdy nawet królowa jej do siebie nie dopuszczała.
Umiał opowiadając Strasz nadać potwarzom swym takie prawdopodobieństwo, iż Witold, dogodnym mu powieściom uwierzył.
Postanowił uczynić krok stanowczy, położyć koniec panowaniu Sonki. Na to potrzeba było osobistego widzenia się z Jagiełłą, przy któremby królowa przytomną nie była.