Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomniał, co mu z piersi wyrwało wzruszenie, na siebie się zgniewał. Lekce sobie jednak ważył to, że się zdradził przed kobietą, choć nie rad był porywczości własnej. Cofnąć się nie nie umiał nigdy... Zamilkł dumnie. Królowa nie wznawiała rozmowy.
Milczenie panowało w komnacie i Sonka zabierała się wyniść z niej, gdy w podworcu szczekanie psów, wrzawa, nawoływania oznajmiły przybycie Jagiełły.
Powracał z łowów niedalekich w Ponarach, jak prawie zawsze rad dniowi spędzonemu w lesie i na koniu, w pogoni za zwierzem. I jak stał w kożuchu podwójnym, w ciężkich butach futrzanych, z trąbką przez ramię, w baraniej czapce na głowie, wszedł do izby.
Królowa wstała, Witold spieszył na powitanie przybrawszy weselszą twarz... Od progu zaczęło się opowiadanie... którego książe roztargniony słuchał... Sonka kilką słowami przywitawszy króla, wyszła do swoch izb i w nich już pozostała. Wieczór zszedł na przerywanych zapytaniach i odpowiedziach o rzeczach obojętnych.
Jeden dzień tylko przemilczawszy, Sonka wieczorem podrzuciła myśl powrotu do Krakowa. Dziecko zostawiła na obcych rękach i dozorze, obawiała się o nie. Wspomnienie o niem Jagiełłę wprawiło w niepokój.