Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do wielkiej sali, w której już niewiasty się zgromadziły, rycerstwo też ochocze napływać zaczynało...
Od początku uczty, przy książęcym i monarchów stole, siedzący mąż lat średnich, nasępiony, milczący, zwracał uwagę tem, że mało go kto tu znał, a gdy się jedni drugich pytali o nazwisko jego, ledwie się dobadać można było, iż ruskim jakimś kniaziem go mianowano. Imię mu było Jerzy, a nazwy księztwa nikt nie podawał. Ruszano ramionami powiadając, że przyrodnim bratem Witoldowej Julianny był.
Mało on tu widać znaczył i posadzono go nizko, choć głowę wysoko zadzierał i dumnie z góry spozierał na drugich, a królowej szczególnie nie spuszczał z oka.
W sali gdy do pląsów się sposobiono, zajął miejsce u ściany, za pas rękę założywszy, z nikim nie przestając, sam, jakby tu nie miał nikogo. Biesiada go nie rozweseliła, choć pił dużo. Po niej wydawał się jeszcze mocniej zasępiony. Oczy jego to na podłogę były zwrócone, to szukały królowej, a nudziło mu się widocznie, nikt się nim nie zajmował, on też nie szukał nikogo.
Zdawał się tylko szukać zręczności, aby do Sonki się zbliżyć. Ona i królowa rzymska rozpoczęły pląsy, od których tylko stary Jagiełło schronił się do kąta.
Zygmunt luksemburski zaraz potem śmiało